Czy znasz przypadek Greka chorego na raka płuc, któremu lekarze powiedzieli, że nie przeżyje dłużej niż rok, a on umarł dopiero 36 lat później, jako 100-latek? Piszę o tym w tym wpisie.
Ten wpis jest o tym, że:
Nastawienie pacjenta i lekarza wpływa na leczenie raka bardziej niż się powszechnie uważa. Niestety najczęściej mamy do czynienia z negatywnym. Prowadzą do niego stresujące okoliczności procesu leczenia oraz złowróżbne słowa lekarskiej diagnozy i prognozy. Życie pokazuje jednak, że prognozy lekarskie nie muszą być trafne. Jak przeczytasz w tym artykule, w kwestii prognozowania długości życia chorego z rakiem lekarz może się pomylić nawet o 36 lat. Głównie za sprawą pozytywnego nastawienia chorego.
Ofiary negatywnego nastawienia psychicznego
Gdy pisałam Dobre pytania do lekarza – onkologa miałam przed oczami swojego teścia, który stawił się do szpitala na własnych nogach, by po paru godzinach wylądować na wózku. Już na zawsze.
„Wystarczyła” rozmowa z lekarzem, który napastliwie skrytykował teścia za jego dotychczasowe nieleczenie guza nerki i „uraczył” beznadziejną prognozą, by mój teść załamał się i nastawił psychicznie na śmierć. I umarł 3 miesiące później.
Od tamtej pory w lekarskim podejściu nie zmieniło się wiele. Codziennie rozmawiam z kolejnymi chorymi na raka, którzy dzielą się podobnymi historiami. Lekarze z łatwością przekazują im ponure wieści, nie dając przy tym chorym żadnej otuchy. W takich okolicznościach bardzo łatwo o negatywne nastawienie psychiczne.
Jeśli pacjent już na samym początku, tak jak mój teść, straci grunt pod nogami, szanse powodzenia leczenia mogą zostać zaprzepaszczone.
Bo główny problem polega na tym, że te ponure wieści przekazywane przez lekarzy wcale nie muszą być prawdziwe.
Opinia lekarza wyraża tylko średnią statystyczną
Mało kto zdaje sobie sprawę, że opinia lekarza nigdy nie odzwierciedla absolutnej prawdy odnośnie szans konkretnego pacjenta, a jedynie średnią statystyczną dla podobnych przypadków.
Informacja, którą przekazuje lekarz – pomimo jego najlepszych zamiarów – może okazać się nieprawdziwa w przypadku danej osoby.
Dla jednego pacjenta może być za optymistyczna, dla drugiego – za pesymistyczna.
Choć zbyt pozytywna opinia też może się okazać niekorzystna dla pacjenta (może go na przykład skłonić do wyboru zbyt toksycznej terapii, która zamiast pomóc zaszkodzi drastycznie obniżając jakość życia, które pozostało), to jednak największą krzywdę wydaje mi się powodować opinia o beznadziejności jakiegoś przypadku.
Taką właśnie diagnozę usłyszał Stamatis Moraitis.
O tym, że lekarze mogą się pomylić nawet o 36 lat
Historia Stamatisa Moraitisa została odkryta przez Dana Buettnera – badacza długowieczności i opisana przez niego m.in w American Journal of Lifestyle Medicine w publikacji pt. Niebieskie Strefy (Blue Zones).
Stamatis Moraitis był młodym żołnierzem w czasie II wojny światowej. W 1943 roku został ranny. Udało mu się uciec i przedostać do USA, gdzie zamieszkał, założył rodzinę i wiódł amerykańskie życie.
W 1976 roku otrzymał feralną diagnozę: rak płuc. Jak twierdził w licznych wywiadach, diagnoza ta została potwierdzona przez 9 amerykańskich lekarzy. Dawano mu tylko 6-9 miesięcy życia.
Przerażony kosztami pogrzebu w USA, w trosce o finanse rodziny odrzucił proponowane szpitalne leczenie i postanowił przenieść się wraz z żoną na swoją rodzinną grecką wyspę, gdzie pogrzeb można było urządzić za zaledwie 200 dolarów.
W lipcu 2012 roku (wtedy umarł mój teść) na Ikarię przybył Dan Buettner. Przybył z misją poszukiwania szczęśliwych 100-latków. Jednym ze staruszków, z którymi rozmawiał okazał się nie kto inny tylko Stamatis Moraitis.
Było to 36 lat po feralnej diagnozie, a Stamatis wciąż cieszył się życiem. Zapewne przeżył swoich amerykańskich lekarzy. Jakim sposobem?
Buettner wyjaśnił to w artykule „Wyspa, na której ludzie zapominają umierać” („The Island Where People Forget to Die”), który ukazał się w The New York Times 24 października 2012 roku.
Wchodząc w wyspiarską rutynę, budził się, kiedy miał na to ochotę, pracował w winnicach do południa, robił sobie lunch, a potem długo drzemał. Wieczorami często chodził do lokalnej tawerny, gdzie grał w domino po północy. Lata mijały. Jego zdrowie nadal się poprawiało. Dobudował kilka pokoi do domu rodziców, aby dzieci mogły go odwiedzać. Rozwijał winnicę, aż produkowała 400 galonów [ok. 1500 l] wina rocznie. Dziś, trzy i pół dekady później, ma 97 lat — według oficjalnego dokumentu, który podważa, mówi, że ma 102 lata — i nie ma raka. Nigdy nie przechodził chemioterapii, nie brał leków ani nie szukał żadnej terapii. Wszystko, co zrobił, to przeprowadził się do domu na Ikarii.
Historia Stamatisa brzmi jak z bajki, ale jest prawdziwa. Na tym filmie opublikowanym przez BBC możesz zobaczyć, jak wyglądał na kilka tygodni przed śmiercią w 2013 roku.
W sierpniu 2023 przypadek Stamatisa przypomniała dziennikarka Business Imsider, Hilary Brueck. W artykule „Mężczyzna z terminalnym rakiem usłyszał, że zostało mu tylko kilka miesięcy życia. Wrócił do swojej ojczyzny, Ikarii w Grecji — Błękitnej Strefie — i żył jeszcze przez 3 dekady.” Napisała:
Nie możemy być pewni, co dokładnie stało się z Moraitisem, dlaczego dokładnie żył jeszcze trzy dekady po zdiagnozowaniu u niego terminalnego raka płuc. Możliwe, że Moraitis mógł mieć pewne unikalne cechy genetyczne, które często wykazują tak zwani „SuperAgersi” , co może pomóc im chronić się przed chorobami takimi jak rak.
Ale Buettner podejrzewa, że istnieje również, prawdopodobnie, ważniejszy składnik naszej długowieczności, który nie dotyczy tego, kim jesteśmy w środku, ale raczej tego, czym się otaczamy — ludzie, rośliny, powietrze, styl życia.
Czy 9 lekarzy pomyliło się stawiając diagnozę Stamatisowi? Czy pomylili się twierdząc, że ma raka płuc? Wątpię. Miał objawy, a badania obrazowe potwierdziły raka.
Lekarze pomylili się jednak wyrokując, jakie są szanse pacjenta. Posiłkowali się bowiem tylko statystyką. Żaden z nich nie miał wcześniej doświadczenia z leczeniem upartego Greka rodem z Ikarii, który postanowił umrzeć „taniej”: nie w amerykańskim szpitalu, ale na greckiej wiosce, przy winie, oliwkach i przyjaciołach. I nie przewidzieli, że oczekiwanie na śmierć będzie dla niego tak przyjemne, że zajmie mu nie 9 miesięcy, a całe 36 lat.
Możemy gdybać, co by się stało, gdyby Stamatis poddał się leczeniu w USA i przez kilka tygodni czy miesięcy był narażony nie tylko na toksyczną terapię, ale także na przygnębiające spotkania z ciężko chorymi pacjentami i lekarzami, którzy w ogromnej większości nie wierzą w szanse wyleczenia.
Moim zdaniem doprowadziłoby go to w końcu do załamania psychiki i załamania sił witalnych.
Nastawienie psychiczne może zmienić nie-lek w lek (efekt placebo) a lek w nie-lek (efekt nocebo)
Kwestia nastawienia psychicznego to nie czary mary, ale fakt, wykorzystywany w badaniach naukowych.
Standardem współczesnej medycyny (nazywanej medycyną opartą na faktach) jest przeprowadzanie badań metodą podwójnie ślepej próby. Polega to na tym, że ani lekarz (czy też badacz prowadzący badanie), ani pacjent (lub uczestnik badania) nie wiedzą, czy zostali przydzieleni do tzw. grupy kontrolnej, w której podaje się placebo (czyli lek „na niby”), czy do grupy badawczej, w której podaje się działający środek.
Większość badaych nastawia się zwykle pozytywnie, myśląc, że dostali działającą substancję, a nie placebo. W efekcie tego nastawienia poprawa następuje nie tylko w grupie, która otrzymała działający lek, ale i w tej drugiej, która otrzymała placebo. Lek zatwierdza się tylko wtedy, jeśli przebije skuteczność placebo.
Badanie metodą podwójnie ślepej próby pokazuje, że pozytywne nastawienie psychiczne może uruchomić proces leczniczy tak samo silnie jak lek (efekt placebo).
Z kolei negatywne nastawienie psychiczne np. obawa, że ma się pecha i na pewno dostało się placebo, a nie działający środek, może spowodować, że nawet prawdziwy, silny lek nie zadziała. Zjawisko to nazywa się efektem nocebo.
Zarówno placebo, jak i nocebo są jaskrawym dowodem na to, że w każdy proces leczenia, także leczenia raka, zaangażowane jest nie tylko ciało fizyczne, ale i głowa, czyli umysł.
Co wpływa na nastawienie psychiczne w leczeniu
Dr Ellen Langer – słynna psycholog z Harvardu – prowadzi badania pokazujące, że nastawienie psychiczne może być ważniejszym czynnikiem leczniczym niż sama terapia – szczególnie w przypadku raka.
W tym względzie zwraca uwagę na 3 ważne kwestie.
- Słowa,
- Okoliczności,
- Uważność.
Na łamach magazynu Psychology Today opublikowała artykuł pt „Czy słowa mogą wyleczyć raka?” i opatrzyła go znamiennym podtytułem: „Negatywny język, którego używamy do opisu raka, może zaprowadzić pacjenta na śmiertelną drogę — nawet w stanie remisji.”
Słowa są istotne, ponieważ potrafią zasiać w umyśle przekonania. Słowa i przekonania negatywne (np. o braku skutecznego leku) prowadzą do negatywnego nastawienia psychicznego, natomiast słowa i przekonania pozytywne (np. o tym, że skuteczny lek jest dostępny) prowadzą do pozytywnego nastawienia psychicznego. Gorąco polecam zatem otaczanie się ludźmi, którzy w każdej sytuacji potrafią odnaleźć dobre słowo. W tym względzie niezwykle pomocni okażą się psychoonkolodzy.
Okoliczności, to wydarzenia, które umysł bacznie śledzi i wyciąga z nich swoje wnioski w postaci przewidywań, co wydarzy się dalej. I znów mogą to być przewidywania negatywne (np. mój kolega miał badanie X i zaraz po tym umarł, przewiduję więc, że też mogę umrzeć po tym badaniu) lub przewidywania pozytywne (mój kolega miał tego samego raka i został szybko wyleczony, przewiduję więc, że ja też zostanę szybko wyleczony).
W swoich licznych wystąpieniach publicznych dr Langer twierdzi, że ciało i umysł to jedno. Jeśli umysł zostanie przekonany – czy to słowami, czy okolicznościami – że należy oczekiwać rychłej śmierci, to ciało te przewidywania może spełnić.
Ale jak pokazuje przypadek Stamatisa Moraitisa, nawet wtedy, gdy człowiek z pełną premedytacją nastawi się na śmierć i pogrzeb za 200 dolarów, nastawienie to można przekierować z powrotem na życie.
Do tego potrzebna jest uważność, czyli skupienie się na życiu w danej chwili.
Uważność ma moc wymazywania przekonań i przewidywań, i pozwala zobaczyć życie takim, jakie jest w rzeczywistości.
Tak właśnie zrobił Stamatis. Każdy kolejny dzień po feralnej diagnozie poświęcił na uważne życie, którego pragnął.
I tak — ciesząc się każdą chwilą — dożył sędziwego wieku. W pełnym zdrowiu, pomimo złowróżbnej prognozy.
Post scriptum
Podobnie jak Stamatis Moraitis, mój teść, o którym wspomniałam na początku, też usłyszał beznadziejną prognozę przeżycia swojej choroby. Było to 12 lat przed pojawieniem się w szpitalu, z którego wyjechał na wózku. Lekarz X stawiający prognozę w 2000 roku pomylił się o 12 lat — przewidywał, że teść pożyje 3-6 miesięcy. Lekarz Y besztający teścia za brak leczenia w 2012 roku nie miał o tym pojęcia… Całą historię mojego teścia opisałam we wpisie: Historia Bogdana się kończy