Na kanwie medialnej burzy, jaką wywołała psychiatrka Maja Herman oskarżając Beatę Pawlikowską (tak, tak to psychiatrka, nie dziennikarka wywołała tę burzę), pragnę wyrazić swoją opinię o świętej krowie medycyny.
Na początek wyjaśniam, że terminu święta krowa używam nie w stosunku do Mai Herman
Bardzo krótkie wyjaśnienie dla tych, co nie wiedzą, o jaką burzę chodzi
16 stycznia 2023 r. dziennikarka Beata Pawlikowska opublikowała filmik na temat leczenia depresji, w którym powoływała się na badania naukowe podważające skuteczność antydepresantów. Oczywiście wywołało to falę rozmaitych komentarzy, jak każdy kontrowersyjny temat. Jednak prawdziwą burzę rozpętała psychiatrka Maja Herman, która piastuje fotel prezeski Polskiego Towarzystwa Mediów Medycznych. Otóż ogłosiła ona publiczną zrzutkę na wszczęcie procesu sądowego:
„w związku z treściami szerzonymi [przez] Panią Beatę P. (za szerzenie nieprawdziwych informacji, które stanowią zagrożenie dla życia i zdrowia osób).”
No i zaczęło wrzeć. Z jednej strony zwolennicy zrzutki domagają się, zakazania wypowiedzi na tematy około zdrowotne przez „niespecjalistów”. Z drugiej strony, zwolennicy Beaty Pawlikowskiej, zauważają, że Maja Herman podważa konstytucyjne prawo człowieka, jakim jest wolność słowa, a do tego jej zachowanie może być korupcjogenne.
Po co nam EBM?
Maja Herman zarzuca Beacie Pawlikowskiej, że powołując się w swoim filmie na publikacje naukowe:
” zrobiła tzw. cherry picking (wybieranie jedynie danych potwierdzających obraną tezę, z pominięciem tych, które są sprzeczne – red.)” (źródło: Medonet)
Cherry picking (dosłownie: „wybieranie wisienek”) jest niezgodne z obowiązującym standardem w medycynie, czyli Medycyną Opartą na Dowodach (EBM, z ang. Evidence Based Medicine).
W EBM uwzględnia się całokształt dorobku naukowego, a zalecenia lekarskie opiera się tylko na mocnych obiektywnych danych / mocnych dowodach naukowych.
Bez tendencyjności. Bez faworyzowania jednych badań kosztem drugim, bez pomijania niewygodnych.
EBM ma gwarantować najlepszy możliwy postęp nauk medycznych,
aby wypracować dla pacjenta
naprawdę skuteczne i bezpieczne metody leczenia.
Dzięki stosowaniu standardów EBM było np. możliwe dostrzeżenie, że przepisywana powszechnie dla kobiet w menopauzie hormonalna terapia zastępcza (HTZ), zwiększa ryzyko raka piersi, udaru mózgu, zakrzepów krwi i demencji*, co spowodowało, że lekarze przestali przepisywać HTZ „lekką ręką”.
*Pokazało to randomizowane badanie [1], w którym uczestniczyło 16608 kobiet z USA. Początkowo zaplanowano to badanie na 8,5 roku, ale przerwano je ze względu na obserwowaną ilość przypadków inwazyjnego raka piersi.
W teorii założenia EBM są szczytne, ale praktyka odsłania jej ciemne strony, a mianowicie:
- wykluczenie terapii tradycyjnych,
- marginalizowanie roli lekarza,
- marginalizowanie roli pacjenta,
- zaskakująco słabą skuteczność nowych leków,
- konflikt interesów.
Trzy pierwsze omówię dokładniej w innym wpisie.
Teraz przejdę od razu do:
Czwarta ciemna strona EBM – zaskakująco słaba skuteczność nowych leków
Paradygmat EBM jest wdrażany zaledwie od lat 90-tych, a już po 25 latach jego obowiązywania zaczęto dostrzegać, że wcale nie przynosi oczekiwanych skutków zdrowotnych.
W 2014 roku, w czasopiśmie „Journal of Evaluation in Clinical Practice” opublikowano artykuł pod znaczącym tytułem:
„Jak medycyna oparta na dowodach
zawodzi z powodu stronniczych badań i wybiórczych publikacji” [1]
w którym autorzy piszą:
„Gdyby EBM był ruchem rewolucyjnym, jakim został okrzyknięty, oczekiwalibyśmy czegoś więcej niż tylko korzyści wykazanych w konkretnych przypadkach [chodzi o leczenie udarów i zawałów]. Oczekiwalibyśmy korzyści zdrowotnych na poziomie populacji, takich jak te, które nastąpiły po wprowadzeniu antybiotyków, poprawie warunków sanitarnych i zaprzestaniu palenia tytoniu. Niestety, istnieje niewiele dowodów na to, że EBM miało takie skutki.” [1]
Co gorsza, niektóre choroby zaczęły się rozwijać lawinowo. Szczególnie te psychiatryczne: depresja i demencja.
A dostępne leki nie potrafią tej lawiny zatrzymać, bo:
„środki przeciwdepresyjne prowadzą do całkowitego krótkoterminowego wyleczenia mniej więcej 1/4 pacjentów w depresji, którzy je zażywają.
Kolejnych 25 procent w ciągu dwóch miesięcy doświadczy odczuwalnej poprawy, choć niektóre objawy pozostaną.
U około połowy wszystkich pacjentów w depresji, którzy przyjmują leki, nie nastąpi żadna znacząca poprawa.„
– można przeczytać w książce psychiatry dr Stephen’a Ilardi* [2], który dalej kontynuuje:
„Powyższe dane otrzeźwiają. Kiedy czasem o nich wspominam, słuchacze dochodzą do wniosku, że muszę być przeciwnikiem farmaceutyków. To nieprawda. Jestem ogromnie wdzięczny za to, że leki te przynoszą ludziom czasem ulgę. Wolałbym tylko, żeby ich działanie dorównywało wielkiemu szumowi, jaki się wokół nich robi. Jakie to byłoby wspaniale, gdyby środki przeciwdepresyjne rzeczywiście stanowiły remedium na siejącą spustoszenie zmorę depresji, gdyby u ogromnej większości osób, które je przyjmują, doprowadzały do trwałego wyzdrowienia. Tak się jednak nie dzieje
i uważam za ważne stawienie czoła faktom, zwłaszcza, że dostępne
są inne formy leczenia.”
*O metodzie doktora Ilardi napisałam tutaj: Skuteczny lek na depresję z 6 100% naturalnych składników?
Jak to zatem możliwe, że rejestruje się leki, które mają tak niską skuteczność?
Czemu nie sprawdza się klinicznie, na naprawdę dużych próbach pacjentów, leków tradycyjnych? Np. ziół czy kwasów Omega-3?
Bo to się nie opłaca fundatorom badań 🙁
Piąta ciemna strona EBM – konflikt interesów
Dobre intencje nigdy nie wystarczają, gdy pojawia się interes finansowy. I tak też się stało z założeniami EBM.
Autorzy cytowanej wcześniej publikacji [1] podsumowali tę sytuację tak:
„sugerujemy, że potencjał EBM w zakresie poprawy opieki zdrowotnej pacjentów został udaremniony przez stronniczość w wyborze testowanych hipotez, manipulację projektem badania i selektywną publikację.
Dowody na te wady są najwyraźniejsze w badaniach finansowanych przez przemysł.
Twierdzimy, że bezkrytyczna akceptacja przez EBM dowodów generowanych przez przemysł jest podobna do pozwalania politykom na liczenie ich własnych głosów.
Biorąc pod uwagę, że większość badań interwencyjnych jest finansowana przez przemysł, jest to poważny problem dla całej bazy dowodowej.
Decyzje kliniczne oparte na takich dowodach mogą być błędnie poinformowane, a pacjenci otrzymują mniej skuteczne, szkodliwe lub droższe leczenie.„ [1]
I tak właśnie się dzieje w psychiatrii.
Opisał to w szczegółach lekatrz -naukowiec, psychofarmakolog Donald S. Robinson w artykule opublikowanym w jezyku polskim w wydawnictwie „Psychiatria po Dyplomie”, 2010 [3]:
„Stwierdzono, że ponad 30% danych pochodzących z przedrejestracyjnych, kontrolowanych placebo badań oceniających skuteczność leków przeciwdepresyjnych zarejestrowanych w ciągu ostatnich 15 lat nigdy nie zostało opublikowane.”
Powtórzę swoimi słowami, bo to bardzo ważne:
Ponad 30% danych z badań antydepressantów
wykonanych w latach 1987 – 2004
nie zostało ujawnione.
I jak się można domyślić nie ujawniono danych negatywnych.
Czyli negatywna dla antydepresantów
baza dowodowa EBM z lat 1987-2004
na pewno jest mocno, mocno zaniżona.
Nie publikowano nie tylko tych badań, których wyniki ocierały się o skutecznośc placebo (a nawet były mniej skuteczne niż placebo), ale – co gorsza – ukrywano ciężkie skutki uboczne oraz wzrost śmiertelności.
W ten to sposób przemysł farmaceutyczny uprawia „cherry-hiding” (ukrywanie wisienek).
Szkoda, że psychiatrka Maja Herman nie bije w związku z tym na alarm.
30% MOCNYCH i NIEKORZYSTNYCH danych odnośnie leków, które przepisuje się w psychiatrii mogło nie ujrzeć światła dziennego…
A co, jesli po 2004 roku ten procent się nawet zwiększył?
EBM – dojna krowa Big Pharmy
Wypuszczenie kiepskiego leku na rynek, choćby na rok to okazja zarobienia kupy szmalu. A może psychiatrzy się tak szybko nie zorientują, że lek ma niekorzystny wpływ na pacjentów i będzie go można sprzedawać znacznie dłużej niż rok?
Przemysł farmaceutyczny ma pieniądze, ma naukowców, ma lobbystów i ma… przekonywujących sprzedawców, którzy zapraszają lekarzy na kolacje, czy wyjazdowe sympozja, na których rozdaje się „pigułki” wiedzy od Big Pharmy.
Jak mocno wiedza ta jest dziś zniekształcona przez ukrywanie danych niekorzystnych dla przemysłu?
Jak bardzo pani Herman może być pewna, że wisienka pani Beaty nie zasługuje na uwagę ?
Jeśli ma podejście naukowe, nie może być pewna ani trochę.
Przemysł farmaceutyczny
(ale nie tylko, przeczytaj o sensie mammografii)
może wciąż manipulować danymi dla własnej korzyści.
Przy ślepym uwielbieniu EBM
wyrażanym przez
opinię publiczną,
media
oraz
establishemnt medyczny,
taka manipulacja jest szczególnie łatwa.
Wirus korupcji
W praktyce baza dowodowa EBM nie jest więc wcale absolutnie obiektywna. Wiele publikacji jest skażonych wirusem korupcji, co oznacza, że może przedkładać interes biznesu lub badacza ponad interes chorego. Zawiruszone są też instytucje PR-owe promujące pewne rozwiązania medyczne.
Także w działaniu Mai Herman dostrzegam takie zawiruszenie. I bynajmniej nie dlatego, że uważam, że stowarzyszenie, którego jest prezeską otrzymało finansowe profity od przemysłu farmaceutycznego, bo tego nie wiem (próbowałam namierzyć stronę internetową tej organizacji, by dowiedzieć się o niejczegoś więcej, ale mi się nie udało).
Wirusa korupcji u Mai Herman dostrzegam w przekładaniu interesu prywatnego i grupowego ponad interes publiczny.
Zamiast sprostować ewentualne błędy w filmie Beaty Pawlikowskiej, pani Maja Herman chce zafundować pokazówkę „palenia czarownicy”. „Czarownicy”, która utrudnia jej pracę zawodową, co pani Maja argumentuje dosadnie:
„Mam dość. Potrzebuję waszej pomocy na zebranie funduszy i pokazanie wszystkim jej ewentualnym następcom, że koniec z tego typu treściami. Czas zacząć karać. W swoim życiu napisałam setki tekstów, w których musiałam tłumaczyć nieprawdziwe informacji takich osób jak Pani Beata. Dość walki tylko słowem pisanym, czas na sąd. Sama finansowo nie uniosę tego zobowiązania stąd prośba o wsparcie finansowe. Napisaliście dziś do mnie i innych specjalistek i specjalistów zdrowia psychicznego setki wiadomości w związku z waszym strachem przez ten film.”
Gdzie tu przesłanki korupcjogenności?
Ano w konflikcie interesów (zobacz poradnik Rządowego Programu Przeciwdziałania Korupcji).
Nie trzeba brać kasy, żeby korumpować.
Wystarczy kierować się interesem w rozumieniu
własnej wygody, spokoju, utrzymania status quo,
zachowania wizerunku, uzyskania rozgłosu, promocji kariery itd…
Nie tylko dla pieniędzy można „zrobić wszystko”, prawda?
Dla świętego spokoju też!
Dlatego nie dajmy się zwieść pani Mai Herman.
Choć w dyskursie z Beatą Pawlikowską, pani Maja artykułuje głównie dobro pacjenta, to nie jest tak do końca.
Choćby nie wiem, co deklarowała, z racji wykonywanego zawodu i piastowanej w stowarzyszeniu funkcji jest stronniczo uwikłana i nie ma możliwości obiektywnego ocenienia wpływu filmu Beaty Pawlikowskiej na społeczeństwo.
Jako psychiatrka i działaczka na rzecz „właściwej” promocji medycyny (Polskie Towarzystwo Mediów Medycznych) dba o interes prywatny swój oraz grupowy swojego środowiska, o utrzymanie „status quo” i o to, jak jej środowisko jest postrzegane.
I jest to dla mnie zrozumiałe.
Przestawianie się psychiatrów na nowe metody leczenia wiąże się z wieloma komplikacjami, np. koniecznością odbywania kolejnych czasochłonnych i drogich szkoleń. Czasem jest to zwiazane z utratą korzyści za często wypisywane leki (tajemnicą poliszynela są np. lukratywne wyjazdy organizowane dla wybranych lekarzy przez firmy farmaceutyczne lub dofinansowania do zakładanych przez lekarzy instytutów itp.).
Oburza mnie jednak, że pomimo tego oczywistego konfliktu interesów, jej głos i zrzutka zyskały tak dużo poklasku.
Zrzutka psychiatrki Mai Herman uświęca dojną krowę
Zrzutka Mai Herman to pokazówka palenia czarownicy.
Akt terroru jak z czasów inkwizycji.
Psychiatrka domaga się ukarania „czarownicy”, by pogrozić palcem innym. Chce zamknąć usta wszystkim osobom, które krytykują obecny stan rzeczy. A jeśli się nie uciszą, niech wiedzą, co ich czeka.
Pani Maja chce ocenzurować 2 rzeczy:
- prawo do swobodnej wypowiedzi obywatela na temat społecznie ważny,
- publikacje naukowe, które nie wpasowują się w główny nurt EBM, choć te „skrajne” prace to też dzieła naukowców, czasem nawet znakomitych Noblistów, jak Luc Montagner.
W mojej ocenie, postulaty pani Mai to woda na młyn korupcji.
Tylko w atmosferze wolności słowa, EBM ma szanse się zrehabilitować.
Bo przecież medycyna nie ma być oparta ani na wierze, ani na procesach sądowych.
Medycyna ma być oparta na mocnych, obiektywnych dowodach, które wytrzymują ogień krytyki.
Historia nauki dobitnie pokazuje, że krytyka jest gwarantem postępu. Daje podstawę do kolejnej, kolejnej i kolejnej weryfikacji aktualnego stanu wiedzy.
W związku z tym KAŻDY krytyczny głos jest na wagę złota. Także głos społeczny.
Bo w EBM nie ma prawd ostatecznych.
Szczególnie w skorumpowanym EBM.
Niechże dojna krowa przestanie być święta i daje mleko dla wszystkich!
Po to właśnie jest nam potrzebna wolność słowa i dostęp do pełnej wiedzy.
Bez ograniczeń!
Howgh.
PS. Pacjent to nie dziecko we mgle. Zgodnie z EBM pacjent musi być w pełni poinformowany o wszystkich „za i przeciw” każdej metody terapeutycznej, bo współuczestniczy w wyborze leczenia. Ale tym tematem zajmę się w innym wpisie. W międzyczasie zachęcam Cię do przeczytania: Dr Google ? dobrze się z nim skonsultować przed wizytą u lekarza
Autor: Alicja Krzywańska-Podermańska
Copyright: Primanatura Piotr Podermański 2006-
Bibliografia
[2]Stephen S. Ilardi „Pokonaj depresję. Program 6 kroków do zdrowia bez leków” (książka)