Nie znam dotąd osoby, która sięgnęłaby po alternatywne metody leczenia wyłącznie w wyniku zapoznania się z nimi przez przypadek lub z czystej ciekawości. Wszyscy, których znam, a którzy zdecydowali się wspomagać metodami niekonwencjonalnymi, doświadczyli konkretnej potrzeby.
„Jeśli lekarze byliby w stanie pomóc każdemu pacjentowi (co byłoby wspaniałe), wówczas, jak sądzę, żaden pacjent nie odwiedzałby „znachora”!
Rudolf Breuss, naturopata leczący postem, autor bestsellera pt. „The Breuss Cancer Cure”
Moje pierwsze dziecko przeziębilo się w wieku 9 miesięcy i „na wyrost” otrzymało od pediatry baktrim, po którym rozchorowało się jeszcze bardziej. Po paru telefonach do lekarza w sprawie kolejnej biegunki i rosnącej goraczki, które nic nie wnosiły, przestudiowałam ulotkę leku i dowiedziałam się, że pogorszenie u córeczki jest częstym niepożądanym działaniem baktrimu. Postanowiłam nie wracać już więcej do przychodni. Poszukałam homeopaty. Minęło 15 lat a on, a dokładniej ona :), jest wciąż naszym lekarzem rodzinnym. Od kilku lat częściej spotykamy się z naszą homeopatką towarzysko, niż w gabinecie. A czyż nie oto przecież chodzi, żeby lekarz utrzymywał pacjenta w długim zdrowiu? Nadworny chiński lekarz otrzymywał ponoć wynagrodzenie tak długo, jak długo jego pacjent był zdrowy…
Oczywiście są doświadczenia znacznie cięższe niż dziecięce przeziębienie. W przypadku mojego teścia konieczne było znalezienie alternatywy dla – jak nie owijał w bawełnę lekarz – beznadziejnie rokujących jedynych możliwych wtedy szpitalnych terapii: chemio- i radioterapii. Opisałam jego alternatywne 12-letnie leczenie szczegółowo w artykule: https://www.primanatura.pl/historia-bogdana-sie-konczy/
Zastanawiam się, jaka cecha dominuje u osób, decydujących się na szukanie własnej drogi, mimo braku wykształcenia medycznego… Czy jest to kwestia zaufania? A jesli tak, czy chodzi o brak zaufania do systemu medycznego, czy zadufanie w swoje własne racje? A może jest to kwestia samodzielności? Życiowego optymizmu?
Ciekawi mnie, jaką rolę odgrywa światopogląd, wiara w sens życia, a także jakość relacji z najbliższymi? Ale najbardziej interesują mnie efekty stosowania metod naturalnych. Czy spełniają oczekiwania? Czy utwierdzają w przekonaniu, że obrano słuszną metodę leczenia? Czy jednak dorzucają zmartwień w związku z wątpliwościami czy brakiem akceptacji społecznej? Czy bardziej doskwiera brak akceptacji osób bliskich (rodzina, przyjaciele), czy przedstawicieli służby zdrowia?
Leczenie naturalne, często rozpoczyna się od kryzysu. Jak opisała to córka znanego nam pana T. , który walczył z rakiem prostaty z przerzutami do kości, pierwszy miesiąc na diecie dr Budwig czuł się fatalnie: „wymiotował i chudł. Stracił 10 kg wagi (miał nadwagę). Znajoma pani doktor powiedziała, że to jest normalne przy raku złośliwym, że u niej w szpitalu ludzie umierają ważąc 30 kg. Załamało nas to, ale dalej kontynuowaliśmy.” https://www.primanatura.pl/dieta-dr-budwig-historia-pana-t/
Jak znajduje się siłę w samym sobie, by pomimo niewiary innych – kryzysy przekuwać w sukcesy?
Osobiste relacje z własnych doświadczeń w leczeniu naturalnym, są najcenniejszą pomocą dla tych, którzy wahają się z podjęciem decyzji, jak się leczyć.
Na początku grudnia 2014, do naszego sklepu przyszedł email: „Te wszystkie rzeczy, które u Państwa kupuję, są dla mojego dziadka u którego w maju b.r wykryto złośliwy nowotwór jelita grubego. Dodam,że dziadek ma (możliwe, że miał) niestety w swoim organizmie dwa paskudztwa – szpiczak mnogi oraz rak jelita grubego. Oczywiście chirurg onkolog, namawiał mnie, aby dziadka wysłać na specjalną komisję a tam zdecydują, który rodzaj nowotworu będzie leczony i może chemioterapia i naświetlanie. Bo jak sam powiedział: „a może się uda?” Narazie dziadek na żadną komisję się nie stawił, dietka jest stosowana systematycznie (trochę zmodyfikowana, gdyż stosuję również dietę do danej grupy krwi oraz przyprawy działające silnie antynowotworowo: rozmaryn, kurkuma, czosnek, napary z pokrzywy i nagietka, sok z kapusty włoskiej z dodatkiem marchwii, i jabłka oraz z selera). Kryzys ozdrowieńczy przetrwaliśmy bez trudu (dziadek dużo pił wody z cytryny a także ziołowych naparó tak, by wyszło 8 szklanek w ciągu dnia. I co najważniejsze robilśmy okłady z kapusty włoskiej. Póki co, dziadek ma się dobrze. 6 grudnia – też Mikołaj – skończy 78 lat. A zobaczyć zdziwione miny lekarzy, że dziadek ma się dobrze – bezcenne.”
Poprosiłam panią Kasię o napisanie więcej, o tym jak dziadek się leczy. Jest mi bardzo miło opublikować kolejną relację z wyjścia „poza system”. Zapraszam do lektury listu bezkompromisowej pani Kasi: https://www.primanatura.pl/moj-dziadek-ma-raka/